- Koncert Republiki w
Jarocinie w 1985 roku? Do dzisiaj włosy mi się jeżą,
kiedy sobie pomyślę, co się mogło wtedy stać. Z
dzisiejszej perspektywy trochę rozumiem ten gniew. Bycie
fanem Republiki w roku 1984 czy 1985 nie było proste -
to był stan nieustannej walki z innymi formacjami. Kiedy
ówcześnie zapuszczałem grzywkę, nie przypuszczałem
nawet, ze naśladujący mnie fani kojarzeni będą z tzw.
popersami. Na nasz zapowiadany w 1984 r. koncert do
Jarocina przyjechało mnóstwo fanów Republiki z
grzywkami. Mieli z ich powody mnóstwo przykrości, a w
dodatku - koncert nie z naszej winy został odwołany.
Rok później, gdy w końcu weszliśmy na estradę, byli
wiec wyjątkowo wściekli. Nienawidziła nas tez reszta
rockowej publiczności, bo radio prezentowało upupiony
obraz Republiki, nadając tylko nasze najgrzeczniejsze
piosenki. O tym, co naprawdę graliśmy, mogli zaś
wiedzieć tylko ci, którzy chodzili na nasze koncerty.
Pierwsza rzecz, jaka usłyszeliśmy wtedy po wyjściu na
scenę, to gigantyczny gwizd. I potem poleciał na nas
deszcz maślanek i pomidorów. Kiedy się trochę
uspokoiło, zapytałem przez mikrofon: "Czy znajdzie
się wśród was jakaś szmata do wytarcia instrumentów?"
i po chwili rzeczywiście ktoś we mnie rzucił szmata.
Zagraliśmy koncert z wściekłości za te
niezasłużoną krzywdę. Chcieliśmy pokazać, ze nie
jesteśmy chłopaczkami, których można przepłoszyć
jednym tupnięciem. I wygraliśmy. Pamiętam, ze koncert
zakończyliśmy "Moja krwią", której wysłuchano
w absolutnej ciszy. Potem były oklaski, śpiewy
"Sto lat" i prośby o bis, ale ja uznałem, ze
ta publiczność nie zasługuje na bis. GZREGORZ CIECHOWSKI |